niedziela, 27 października 2013

Rozdział ósmy

     Andrew odsunął się od Dracona, który poczuł niemiły ucisk w żołądku. Milion uczuć zawładnęło jego ciałem. Czy to się naprawdę dzieje? Czy właśnie przytula swojego syna? Blondyn nie spuszczał wzroku z Andrew, który szeroko się uśmiechał. Chłopiec  podszedł do Hermiony i złapał jej dłoń.
    Draco nie chciał spojrzeć na brunetkę. Nie wiedział dokładnie dlaczego. To nie był strach, raczej wstyd. Zostawił ją, gdy sam myślał, że wszystko zaczynało się układać. Gdyby tylko wiedziała dlaczego to zrobił… Wciągnął powoli powietrze, zdając sobie sprawę, że robi to po raz nasty tego dnia. Przybrał maskę odważnego,  pewnego siebie arystokraty i spojrzał na Hermionę, która szybko starła łzę.
-Może... –zaczął, gdy brunetka spojrzała na niego znowu, starając się utrzymać resztki swojej  gryfońskiej odwagi. –Będę przychodził w weekendy?
-Tak, to dobry pomysł. –odpowiedziała, głaszcząc kciukiem wierzch dłoni Andrew. Blondyn widział oczami wyobraźni, jak przestrzeń pomiędzy nimi zaczynała się jeszcze bardziej zagęszczać. Mężczyzna przełknął ślinę i postarał się, by uśmiech, jakim obdarzył ciągle patrzącego na niego chłopca, był pełen ciepła. Nie mógł uwierzyć, że blondynek dorastał cztery lata bez ojca.
    Postawił dwa kroki w stronę Hermiony i wystawił do niej rękę. Przez kilka sekund kobieta wahała się, czy podać mu dłoń, czy rozsądniej będzie w ogóle go nie dotykać. Andrew machnął swoją małą dłonią, która nadal była w uścisku Hermiony, wystawiając ich splecione dłonie w stronę Draco. W ostatniej chwili podała mu dłoń, czując dreszcze, których nie miała szansy odczuć przez ostatnie cztery lata. Wzdrygnęła się, widząc, iż Draco zauważył jej lekki szok i zarumienione policzki.
    Gdy dłoń Hermiony dotknęła jego bladej skóry, nie miał pojęcia, jak mocno na niego to zadziałało. Tak zwykłe podanie dłoni dało znak, iż zatęsknił za dotykiem tak delikatnej skóry. Astoria miała zadbane ręce , ciało też, ale Hermiona… To zupełnie co innego. Nie był pewny, czy miał taką dobrą pamięć, czy jedwabność skóry brunetki utkwiła w jego narządzie zmysłu, zwanym dotykiem. Hermiona szybko oderwała od niego wzrok i wysunęła dłoń, poprawiając nią lekko opadający kosmyk włosów, by zakryć coraz czerwieńsze policzki.
-Zobaczymy się za tydzień, zgoda? -ukucnął przy Andrew, targając jego platynowe włosy.
-Tak! –zawołał i już drugi raz tego wieczoru, uścisnął Dracona.
-To…  Do soboty? –zwrócił się do zakłopotanej Hermiony.
-Tak. Do soboty. –uśmiechnęła się lekko i razem z Andrew, odprowadziła go do drzwi wyjściowych.

    Tego samego wieczora, Theodor udał się do mieszkania Draco, który nie miał za bardzo chęci na powrót do Malfoy Manor. Ostatni tydzień w tej posiadłości nie napełnił go szczęśliwymi wspomnieniami.
-Specjalnie to zrobiłeś, nie mylę się? –Draco podał Theodorowi szklankę z bursztynowym alkoholem i usiadł naprzeciwko niego.
-A co masz na myśli? –brunet przyłożył szklankę do ust i podniósł prawą brew, doprowadzając blondyna do szewskiej pasji.
-Nie chciej, bym ci przyłożył, przyjacielu. –warknął, wypijając połowę zawartości swojej szklanki.
-Może cię oszukałem, ale przyznaj, że sam byś do niej nie przyszedł. –Draco otworzył usta, by zaprzeczyć, jednak szybko je zamknął, marudząc pod nosem.  –Widzisz? Może przyznasz mi rację? –Theodor zaśmiał się. Nastała cisza, przerywana odgłosami przełykania i strzelania spalającego się drewna w kominku.
    Draco zamknął oczy i ułożył głowę na oparciu sofy. Theodor zaczął obracać naczynie w dłoni, zastanawiając się, czy zrobił dobrze. Draco wyszedł z mieszkania Hermiony z mieszaniną uczuć na twarzy i nie odzywał się całą drogę powrotną.
-A jak tam wczorajszy wieczór z Astorią? Robiliście jakieś ciekawe rzeczy? –Draco podniósł powoli głowę, wrednie się uśmiechając.
-Mam ci streścić nasze ekstazy łóżkowe, Theo? –brunet przewrócił oczami. –Znajdź sobie dziewczynę.
-Nie, dzięki. Wolę połykać Ognistą, niż ją zwracać. –zironizował, opróżniając szklankę. –A co do dziewczyny. Mam jedną na oku. –Draco wbił w bruneta zaciekawione spojrzenie, ale Nott nie zamierzał mu nic na ten temat powiedzieć, więc ciągnął dalej. -Nie żebym coś sugerował, ale nie baw się tak Greengrass, bo jeżeli chcesz z nią spędzić resztę swojego życia, musisz, jak to powiedziałeś: „Zacząć traktować ją, jak swoją narzeczoną”.
-A, jak to powiedział Blaise: „Mam dwadzieścia dwa lata i mogę robić, co mi się żywnie podoba”. –puścił mu oko i odstawił szklankę z alkoholem na stolik.
    Ostatnią rzeczą, jaką zrobił Theodor przed wyjściem z mieszkania swoje przyjaciela, było coraz częstsze, ciężkie westchnienie bezsilności.

    Całą niedzielę Hermiona spędziła na oglądaniu powtórek Przyjaciół i spoglądaniu na Andrew, bawiącego się po drugiej stronie salonu. Całą noc rozmyślała nad odwiedzającymi ją uczuciami, gdy Draco Malfoy znajdował się w pobliżu, a wczorajsze, najzwyklejsze podanie dłoni, utwierdziło ją w fakcie, iż mężczyzna nie jest jej tak obojętny, jak by chciała.
    Poniedziałek zaczął się, jak zwykle od sprawdzania papierów i pisania raportów. W jednej z książek, którą codziennie zabierała do Ministerstwa, znajdował się list od Pansy, który teraz bardzo wiele wyjaśniał. Sięgnęła po wolumin, przejeżdżając dłonią po okładce. Voldemorta już nie ma, ale kłopotów nigdy za wiele. Teraz ma na to dowód. Wyciągnęła zza obwoluty pergamin, zapisany ładnym, prostym pismem Pansy. Nigdy nie sądziła, że panna Parkison będzie chciała jej wszystko wyjaśnić. Tylko dlaczego zasugerowała, że Draco chciałby zaprosić ją na swój ślub? Sama GInny powiedziała, że zaproszenie dali jej Nott i Zabini, co było jeszcze dziwniejsze. Hermiona potrzasnęła głową i szybko włożyła list z powrotem do książki. Jedyne co może teraz zrobić, to nie stracić nad sobą panowania w najbliższy weekend.
    Z Ministerstwa wyszła po piętnastej. Miała właśnie wejść do kominka, by znaleźć się u siebie w mieszkaniu, gdy ktoś złapał ją za ramię. Kobieta podskoczyła i odwróciła się, patrząc na napastnika z rządzą mordu w oczach.
-Theodor? –wypuściła nadmierną część powietrza i zwęziła oczy. –Chcesz mnie zabić?
-Nigdy w życiu! –przyłożył prawą dłoń do serca w geście, iż przyrzeka na własne życie. -Po prostu chciałem się spytać, czy idziesz dzisiaj do Munga?
-Masz na myśli Andrew? –brunet przytaknął. –Dzisiaj idę ostatni raz. –przyjrzała mu się uważnie. –Dlaczego pytasz?
-Właśnie szedłem odwiedzić Draco, więc jeżeli nie masz nic przeciwko. –wskazał na swoje zgięte ramię. –Moglibyśmy pójść razem. –uśmiechnął się zachęcająco. Hermiona zaskoczona jego śmiałością i tym, jak ją od pewnego czasu traktuje, nie mogła się powstrzymać od rzucenia mu ostrzegawczego spojrzenia.
-Nie wiem, dlaczego jesteś taki miły, ale dobrze. –ułożyła prawą rękę w zgięciu łokcia Theodora. –Możemy iść. –po tych słowach udali się do kominka.
    Odebrali Andrew od rodziców Hermiony, co było naprawdę śmiesznym przeżyciem. Blondynek bez żadnego skrępowania podał dłoń Theodorowi i opowiedział mu o bajce, którą oglądał w telewizji. Odkąd Draco wprowadził się do swojego własnego mieszkania, zakupił telewizor, ale Theodor nadal nie rozumiał po co człowiekowi to dziwne pudło z ruszającymi się, kolorowymi obrazkami.
-Mamo. Gdzie idziemy? –teleportowali się przed wejściem domu handlowego przy Purge & Dowse Ltd. Rozejrzeli się uważnie i gdy manekin o postaci kobiety kiwnął im głową, szybko weszli do środka.
-Idziemy do cioci Ginny. Dzisiaj ostatni raz cię zbada. –uśmiechnęła się do chłopca ciepło.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadzałem w tej podróży. –odezwał się Theodor, o którego istnieniu Hermiona na chwilę zapomniała. Skarciła się w myślach za chwilę nieuwagi.
-Nie, ale nadal nie wierzę, że się do mnie normalnie odzywasz. –brunet zaśmiał się cicho.
-Sam też bym pewnie nie uwierzył. –przyglądał się jej dłuższą chwilę z ciągłym uśmiechem na ustach. –Nie chce wam zabierać więcej czasu, więc do zobaczenia. –podał rękę Andrew, powtarzając tę czynność z Hermioną. Kobieta kiwnęła głową i śledząc wzrokiem oddalającą się sylwetkę Theodora, zaczęła myśleć nad Malfoyem, do którego właśnie udał się Nott.  
-Już jesteście? –Ginny uśmiechnęła się szeroko.
-Szybciej skończyłam. –brunetka rozebrała Andrew z kurtki. –Szłam tutaj z Theodorem Nottem.
-Naprawdę? A po co on tutaj? –zapytała z kpiną w głosie.
-Przyszedł do Dracona. –Ginny stanęła i spojrzała szybko na Andrew, który patrzył z zaciekawieniem na półkę z eliksirami. –Andrew wie. Harry ci nie powiedział?
-Powiedział, ale… To nie był dla małego szok?
-Pytał się, dlaczego Malfoy nie może z nami mieszkać. –Andrew spojrzał na Hermionę i uśmiechnął się.
-Ciocu. –Ginny podeszłą do niego. –Wies, ze mam tatę? –Hermiona uśmiechnęła się blado, czując, jakby coś ciężkiego spadło na dno jej żołądka.  
-Naprawdę? To wspaniale! –rudowłosa przytuliła chłopca, spoglądając na swoją przyjaciółkę.
-Pan doktol jest moim tatą. –więcej nic nie powiedział, ponieważ Ginny zaczęła mówić o rezultatach jakie przyniosły eliksiry.

     -Powoli odzyskuje pan sił i miejmy nadzieję, że dalsze badania pozwolą na dokładniejsze wykrycie źródła tego przydatku. –Draco od samego rana siedział nad wynikami i zapiskami dotyczącymi pana Harbone. Mężczyzna uwolnił się od ciężkiego kaszlu i  nocnych dreszczy, ale blondyn nadal nie wiedział co jest główną przyczyną choroby.
-Rozumiem. –pan Harbone ułożył się na miękkich poduszkach i podziękował Draconowi skinieniem głowy.
-Do zobaczenia jutro o tej samej porze. –zakończył blondyn i wyszedł z pomieszczenia. Gdy doszedł do swojego gabinetu, zastał przed drzwiami Theodora. Blondyn otworzył drzwi, najpierw wpuszczając przyjaciela.
-Teraz ty składasz mi niezapowiedziane wizyty? –zapytał, ściągając szatę Magomedyka.
-Chciałem porozmawiać o firmie.
-Wiesz, że w ogóle mnie to nie obchodzi. –blondyn przerwał mu i machnął różdżką zamykając otwarte półki.
-Nie bądź taki zgryźliwy, stary. –Theodor podniósł ręce w geście niewinności. –Po prostu, gdybyś miał czas, przyjdź w piątek do mnie. Blaise też tam będzie.
-W piątek nie mogę. W sobotę też nie. –ominął bruneta, przywołując do siebie płaszcz.
-Obiad z twoimi rodzicami i Astorią?
-Nie. Obiady mamy w czwartki. –Draco za wszelką cenę chciał ominąć temat spotykania się z Hermioną i Andrew.
-To co cię tak zatrzymuje? –Theodor złapał blondyna za ramię, gdy skierował się w stronę już otwartych drzwi.
-Mam pewne plany. –odpowiedział, wskazując ręką na korytarz. Obydwaj wyszli i ujrzeli idącą w ich stronę Ginny wraz z Hermioną i Andrew.
-Zapomniałem ci powiedzieć, że spotkałem po drodze Hermionę. –Theodor szepnął, widząc zdziwioną minę przyjaciela.
    Wzrok obydwojga spotkał się po tym, gdy Theodor wypowiedział ostatnie słowo. Hermiona stanęła jak sparaliżowana, ale Ginny lekko ją pchnęła, by dodać jej odwagi. Szła wolno, nie chciała wyglądać, jak zdesperowana nastolatka ze złamanym sercem. Co najdziwniejsze, tak właśnie się czuła.
    Andrew ciągnął ją za rękę, chociaż nie wiedział dlaczego. Po prostu, jak ciocia Ginny pospiesza mamę, on zrobi to samo. Jego na pewno posłucha. Odwrócił głowę i zobaczył przyglądających im się, dwóch mężczyzn. Uśmiech zagościł na jego twarzy i jeszcze mocniej pociągnął Hermionę za rękę. Ot tak, jakby jakaś siłą przyciągała go do pana doktora o blond włosach. Do jego taty. Nie rozumiał za wiele, ale wiedział, że mama nie kłamała. Nigdy się nie zastanawiał nad tym, dlaczego nie miał taty. Dlaczego wychowuje go tylko mama, że zostaje razem z ciocią Ginny, wujkiem Harrym i dziadkami, gdy mama jest w pracy. Nigdy się nie zastanawiał, bo nie miał po co. Miał dopiero cztery lata, więc nie zamierzał filozofować. Jednak, gdy mama powiedziała mu, że ten pan doktor jest jego tatą… Ufał mamie i chociaż pan doktor jest obcym człowiekiem, on go lubi. Polubił pana doktora, który jest jego tatą.
    Draco zaśmiał się cicho, widząc Andrew ciągnącego Hermionę. Sama postawa brunetki znowu namieszała w jego głowie. Nie chciała się spieszyć, chciała się opierać synowi, co nie spodobało się blondynowi. Nie taką Hermionę znał. Jego Hermiona stawiłaby czoło lękom. Tylko, że to już nie jest twoja Hermiona. Usłyszał ten denerwujący głosik i zacisnął dłonie w pięści.
-Cześć Malfoy. –pierwsza odezwała się Ginny, uśmiechając się wrednie. –I Nott. –Theodor kiwnął głową i spojrzał na spiętą Hermionę.
-Hermiono. –brunetka oderwała wzrok od Andrew i spojrzał szybko na Theodora. –Znalazłem pewne miejsce na założenie klubu i chciałem ciebie zaprosić w piątek na kawę. Jesteś inteligentną kobietą, więc twoja pomoc bardzo by mi się przydała. –kobieta po raz drugi tego dnia została zaskoczona przez Theodora Notta.
-Niestety w piątek jestem zajęta. –jej wzrok powędrował w stronę Draco.
-Draco też ma plany, więc zostaję tylko ja i Blaise. –zrobił zawiedzioną minę, ale ta znikła, zastępując ją lekkim uśmiechem. –Czyżby Draco postanowił zapoznać się z Andrew?
-Właśnie, dlatego nie mogę się z tobą spotkać, najdroższy przyjacielu. –odpowiedział Draco i przewrócił oczami.  –Myślałem, że szybciej się domyślisz. –klepnął go pa ramieniu i spojrzał z determinacją w oczy Hermiony.
-Tylko nie zapomnij o naszym wieczorze. –puścił do niej oko i pogłaskał Andrew po roztrzepanych włosach. Hermionę znowu sparaliżowało. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że Theodor pożegnał się z nią i Ginny oraz że rudowłosa od jakiegoś czasu powtarza jej imię.
-S-słucham? –spytała zachrypniętym głosem.
-Powiedziałam, że Malfoy nigdy się nie zmieni. –Ruda zaśmiała się, widząc jakie wrażenie sprawiło na Hermionie zwykłe puszczenie oka przez Dracona. –Chodźmy, bo nie zauważysz wschodu słońca. –znowu się zaśmiała.

    Draco wszedł do mieszkania wlokąc się Theodorem.
-W porównaniu do ciebie, Nott. Ja pracuję i jutro muszę rano wstać. –mruknął Draco, zamykając za sobą drzwi.
-Przecież nie będziemy pić, tylko chcę ci się pochwalić pomysłem na mój biznes. A, że w piątek zajmujesz się czymś przyjemniejszym.. –Draco posłał brunetowi mrożące krew w żyłach spojrzenie. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami. 
-To opowiadaj. –usiadł na krześle przy stole. Theodor zrobił to samo i już miał zacząć wygłaszać mowę, gdy ktoś zapukał do drzwi.
-Poczekaj. –blondyn wstał i otworzył wejście do mieszkania. Za drzwiami stał zdenerwowany Blaise. –Coś się stało? –ciemnoskóry wszedł szybko do pomieszczenia, udając się do kuchni. Draco powoli zamknął drzwi i poszedł za Zabinim.
-Żaden z was nie raczył mnie poinformować, że syn Granger wie o Draco? –warknął, patrząc groźnie raz na bruneta, a raz na blondyna i tak na zmianę.
-To nic ważnego… -zaczął Draco, ale Blaise podniósł rękę, uciszając go.
-Serio? To, że twój syn wie o twoim istnieniu to nic ważnego? Chyba ci chłopie rozum odjęło odkąd zacząłeś lizać się z Greengrass!
-Nie mieszaj w to Astorii, Blaise! –warknął blondyn, czując potrzebę obronienia tej kobiety.
-Przyszedłem tutaj, ponieważ chcę się dowiedzieć prawdy z twoich ust, Draco! Co ty wrzeszczcie chcesz zrobić?
-O co ci dokładnie chodzi? –Draco podniósł wysoko lewą brew.
-O Granger. O twojego, kurwa, syna!
-Co mam twoim zdaniem zrobić, co? Myślisz, że to takie łatwe? Nie wiesz właśnie, bo nigdy nie byłeś i nie jesteś w takiej sytuacji!
-Nie jestem, ale, do jasnej cholery, chcę ci pomóc, a ty mi nic nie mówisz! Powiesz o tym swoim rodzicom? A może Astorii? –zaśmiał się. –Jej lepiej nie, bo zacznie rzucać talerzami. –mruknął.
-Jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć, to co piątek lub sobotę będę spotykał się z Andrew i Hermioną. –Blaise zdziwił się. –Tak, Zabini. Umówiliśmy się na taki układ. Nic więcej nie mogę zrobić.
-A co z Astorią?
-A co ma z nią być? Gdy będzie trzeba to jej powiem. –wzruszył ramionami.
-Chyba już nie będziesz musiał. –odezwał się nagle Theodor z dziwnym wyrazem twarzy. Draco i Blaise odwrócili się w stronę, w którą patrzył ich przyjaciel. Astoria stała w drzwiach z przerażeniem i szokiem wymalowanym na twarzy.
-O kurwa. –tyle tylko zdołał powiedzieć Draco.


*
Dobry wieczór, moi mili! Zacznę moja wypowiedź od złożenia życzeń jednej z najbardziej szalonych osób jaką kiedykolwiek poznałam! Jutro obchodzi urodziny moja bardzo, bardzo, BARDZO dobra koleżanka - Ala i ten rozdział dedykuję jej! Wiem kochana, że nie czytasz Dramione, w tym mojego opowiadania, ale życzonka ci się tutaj należą i tyle! Kocica sama pisze książkę, więc oby nie straciła zapału i weny! I swoje ognistego temperamentu! <3 Rozdział ósmy jest też zadedykowany Artistico Dramione, ponieważ poprosiła i z wielką chęcią spełnię jej prośbę! Uwielbiam Twojego bloga!!! <3 A kto tego bloga nie zna, niech żałuje i serdecznie zapraszam do czytania! http://dramione-difficultlove.blogspot.com
Czy coś się tutaj ciekawego dzieje?... Oby rozdział nie zanudził Was na śmierć lub nie sprawił, że zaśniecie przed komputerem/telefonem. 
Dodałam nową zakładkę "Inspirację", w której możecie znaleźć filmiki i piosenki, które zainspirowały mnie do napisania tej historii :)
P.S Dziękuje Lano za zbetowanie ;* 

niedziela, 20 października 2013

Rozdział siódmy

    Ostatnie cztery dni po spotkaniu z Pansy Parkisnon były dla Hermiony nie lada wyzwaniem. Nie dosyć, że w Ministerstwie Magii panował o wiele większy ruch, niż zwykle,  to tego drugiego  ciężkiego dnia, natknęła się na Blaise’a Zabiniego i Theodora Notta, którzy bez skrępowania przyglądali się jej, gdy czekała na swojego szefa pod jego biurem. Nie miała czasu na zjedzenie porządnego lunchu, a gdy wracała wieczorem z pracy, odbierała Andrew od swoich rodziców i musiała zaprowadzać blondynka do gabinetu Ginny, by sprawdziła, czy eliksiry działają, jak należy.
    Listopad dobiegał końca i robiło się coraz zimniej, co oznaczało, że prawie codziennie padał deszcz. Andrew kazał jej wczoraj odliczać dni do Świąt Bożego Narodzenia, czym pierwszy raz od kilku dni sprawił, że się szczerze uśmiechnęła. Obiecała sobie, że, gdy będzie miała wolny dzień, pomyśli nad prezentami dla bliskich i jak najszybciej będzie mogła, pójdzie na zakupy świąteczne. Wigilię miała spędzić ze swoimi rodzicami, Andrew oraz z Ginny i Harrym, którzy na następny dzień jadą do Nory.
-Na pewno nie chcesz z nami jechać do moich rodziców? –zapytała Ginny, gdy w upragniony piątkowy wieczór odwiedziła Hermionę.
-Wiesz Ginny, że niektórych rzeczy nie zapominam, a twój brat zrobił coś, czego mu w najbliższym czasie nie wybaczę. –odpowiedziała, kładąc na stół talerzyk z ciastkami.
-On nie zrobił tego specjalnie. Nie powiedziałam mu, że to ciasto nie nadaje się do jedzenia. Powinnam je od razu wyrzucić, a najlepiej zniszczyć jakimś zaklęciem.
-Lepiej będzie, gdy te dwa dni świąt spędzę z Andrew sama. –brunetka usiadła na przeciwko przyjaciółki.
-Jak chcesz. –rudowłosa westchnęła i sięgnęła po ciastko. – Czy dostałaś jakąś wiadomość od Parkinson? –zapytała, uważnie przyglądając się Hermionie.
-Nie i sądzę, że to dobry znak. –Ginny zmarszczyła brwi.
-To znaczy?
-To znaczy, że jej przyjaciele nie mówili nic dotyczącego mnie. –upiła kawy z kubka i dodała. -Czy mówiłam ci, że Pansy się zdziwiła, gdy jej odpowiedziałam, że nie dostałam zaproszenia na ślub Draco? Ginny pokręciła głową, a jej serce zaczęło bić szybciej ze zdenerwowania. –Nie mówiłam ci? A powinnam, bo to jest jedna z najdziwniejszych rzeczy, jaką w ciągu tych czterech lat usłyszałam. Przecież nie zaprosiłby mnie na swój ślub, prawda? –zapytała, mając nadzieję, że mówi prawdę.
-Właściwie… -zaczęła Ginny, sprawiając, że Hermiona spojrzała na nią podejrzliwie. –To dlaczego nie. Przecież coś dla niego znaczyłaś, nie mylę się? –Hermiona zrobiła się lekko czerwona, ale sama nie mogła rozróżnić, czy to z powodu złości, czy uczuć, które zaczęła odczuwać po spotkaniu Draco Malfoya w św. Mungu.
-Możliwe… -szepnęła. –Ale, gdyby tak było, to by mnie nie zostawił. Tyle razy już to powtarzałam. –podniosła głos, a w jej oczach pojawiły się ogniki złości i cień żalu.
-Sama nie wiesz, dlaczego zakończył wasz związek. –Ginny westchnęła i spojrzała w stronę torebki, do której włożyła kopertę z zaproszeniem na ślub, który miała dać brunetce ponad dwa tygodnie temu.
-Nie wiem, ale to już mnie nie obchodzi. –Hermiona założyła ręce na piersi.
-Powinno, bo Malfoy wie o Andrew. –wytknęła jej Ginny i rozpięła zamek w torbie. –Mam dla ciebie coś, co powinnam ci dać jakiś czas temu. –powiedziała już ciszej i wyjęła elegancką kopertę z herbem Malfoyów. Przez kilka sekund wahała się, czy robi dobrze, ale lepiej dłużej nie trzymać tego w tajemnicy. Prędzej, czy później sama, by się dowiedziała.
-Co to jest? – Hermiona odebrała od rudowłosej kopertę, a gdy ujrzała zielony herb, wstrzymała oddech, ale i tak serce zaczęło jej bić o wiele szybciej. –Czy to… -spojrzała szybko na Ginny, która kiwnęła głową.
-Prawda jest taka, że Zabini i Nott przyszli z tym zaproszeniem do mnie i Harry’ego, bo Malfoy, niby nie chciał tego wysłać. My też takie dostaliśmy, ale nie wiem, czy pójdziemy. –Hermiona odwróciła wzrok w stronę okna, za którym zaczął padać deszcz. –Czy to było by w porządku, po tym, co zrobił…
-Od kiedy o tym wiecie? –głos Hermiony był cichy i zachrypnięty. Wypowiedziała te słowa tak, jakby nie chciała, by ktokolwiek je usłyszał.
-Od ponad dwóch tygodni. Nie chcieliśmy przysporzyć ci następnych zmartwień, ale gdy przeze mnie Malfoy dowiedział się prawdy… postanowiłam ci to dać, teraz. –Hermiona powoli zwróciła wzrok w stronę przyjaciółki i otworzyła delikatnie kopertę. Powoli przeczytała zawartość pergaminu, a gdy skończyła, wstała z fotela i jednym, szybkim ruchem wrzuciła kopertę i zaproszenie do palącego się kominka.
-Dziękuję, że dopiero teraz mi o tym powiedziałaś. – uśmiechnęła się, ale Ginny wiedziała, że to sztuczny uśmiech. Oczy Hermiony płonęły złością. – Udajmy, że to się nie zdarzyło. Draco Malfoy i jego ślub, to sprawa, która nie jest warta zaprzątania mojej głowy. –na tym skończyła ten temat. Resztę wieczoru spędziły nad rozmyślaniem o prezentach świątecznych.

    -CZYŚ TY ZGŁUPIAŁ?! –głos zdenerwowanego Dracona rozniósł się po całym Malfoy Manor, w którym spędził ostanie dni.
-Nie denerwuj się, Draco. To tylko zaproszenie.  Nikt od tego nie umrze. –odpowiedział Blaise, siadając na swoim ulubionym fotelu.
-Tylko zaproszenie? TYLKO ZAPROSZENIE? –warknął i podszedł szybko do Blaise’a, który nic sobie nie robił ze złości przyjaciela. –To zaproszenie miało nie być wysłane. Miało zostać SPALONE! –przeniósł wzrok na Theodora, który stał przy kominku. –Powiedziałeś, że go jej nie dasz! PAMIĘTASZ?! –gdyby wzrok mógł zabijać, Theodor Nott leżałby teraz trupem na starodawnym, wartym kilka tysięcy galeonów dywanie rodu Malfoyów.
-Daliśmy to zaproszenie Potterowi i Weasley. Nie wiadomo, czy jej w ogóle je dali. Nie wrzeszcz i się nie denerwuj i tak pewnie nie przyjdzie. –wzruszył ramionami i spojrzał uważnie na blondyna. –Dlaczego, tak naprawdę się tym przejmujesz?
-Nie ważne, dlaczego. –Draco warknął, nie zmieniając wyrazu wzroku.
-To jest bardzo ważne, Draco. –Theodor odepchnął się ramieniem od kominka i podszedł do blondyna. –Powiedz nam co ci leży na sumieniu, przyjacielu. Chyba nie powiesz nam, że nie przejmujesz się swoim jedynym synem, a jednocześnie kolejnym dziedzicem Malfoyów, który jest półkrwi? –Draco zacisnął usta, czując, że zaraz przegryzie dolną wargę.
-Ciesz się, że nie ma mojego ojca. Zapewne, by to usłyszał i zaczęłaby się rzeźnia!
-Czy ja dobrze słyszę?! –Blaise wstał z fotela i pojawił się po prawej stronie blondyna. –Od kiedy tak się przejmujesz słowami twojego starego, Draco? Masz dwadzieścia dwa lata człowieku! Możesz robić, co ci się żywnie podoba! Lucjusz nie miałby w tej sprawie nic do gadania! A dziecko nie jest niczemu winne! –przycisnął swój długi palec wskazujący do klatki piersiowej blondyna.  –A co z Astorią?! Nie mów, że nagle zawładnęła tobą miłość do tej dziewczyny, bo ci, kurwa, nie uwierzę!
-Oświadczyłem się jej, więc dotrzymam danego słowa . Czas, bym zaczął ją traktować, jak moją narzeczoną.
-O tak, nadszedł ten czas. –zironizował Blaise i w tym samym czasie co on, zaśmiał się Theodor. -Czy ty przypadkiem nie jesteś dwubiegunowcem? Co, Malfoy? Tak często zmienia ci się nastawienie do Greengrass. Od irytacji do miłości, nie tak daleko? –zmierzył go gniewnym spojrzeniem i westchnął, ukazując tym bezsilność w stosunku do zachowania przyjaciela.
-Blaise ma rację, Draco. –Theodor położył swoja dłoń na ramieniu Draco, który wyprostował się i spojrzał jeszcze większym wzrokiem mordercy na obydwóch mężczyzn, po czym, odtrącając dłoń Theodora i lekko popychając Blaise’a, udał się do swojego starego pokoju na pierwszym piętrze.
        Wszedł do pomieszczenia, zamykając z trzaskiem drzwi. Stanął pośrodku pokoju i zaczął powoli rozglądać się po ścianach, szafach, półkach, aż zatrzymał się na dość dużym łóżku. Usiadł na nim i spojrzał w okno, za którym leniwie płynęły ciemno szare chmury, przeciążone wodą, która spadała w postaci deszczu. Przetarł twarz dłonią, co było znakiem, iż nie miał na nic siły. Tak naprawdę nie wiedział, czego chce. Niczego nie był pewien. Jedną rzeczą, jakiej był pewny, było to, że nie ma zamiaru do końca życia słuchać jakichkolwiek uwag ojca, dotyczących jego życia.
    Bezwładnie opadł na czystą, białą pościel. Najwidoczniej skrzaty nadal tutaj sprzątają, bo w rogach sufitu nie było pajęczyn, a na półkach nie znajdował się kurz, świadczący o tym, że przez cztery lata nikt nie zamieszkiwał tego pokoju. Przez jakiś czas z zaciętością przyglądał się zdjęciu, wiszącemu na ścianie przy drzwiach. Ukazywało ono jego samego w wieku dwunastu lat z miotłą wyścigową – Nimbusem 2001. Stał wyprostowany i można byłoby powiedzieć, że dumnie, gdyby nie ten szeroki uśmiech. Uwielbiał Quidditch, odkąd pamiętał. Nie chciał wtedy wkupić się do drużyny, ale nie przyjęliby do reprezentacji Slytherinu dwunastoletniego chłopca.
    Zamknął oczy, a przed nimi pojawiła się scena, gdy nazwał Hermionę szlamą. Mówiła mu o tym, jak przepłakała cały dzień. Nie zdawał sobie sprawy, jak ją skrzywdził. Wynagrodził jej to najlepiej, jak umiał. Tylko, czy to coś dało… Potrząsnął głową, próbując wyrzucić to wspomnienie z umysłu. W zamian zobaczył brunetkę, stojącą z wysoko podniesioną głową, starającą się wyglądać odważnie, chociaż w jej oczach widział strach i panikę. Obejmowała przedramieniem chłopca o roztrzepanych, blond włosach i jego niebieskich oczach, zmęczonych przeżyciami z całego dnia. Chłopiec przytulał się do nogi Hermiony i patrzył na niego z mieszaniną ciekawości i zmęczeniem. Czy mały blondyn zrozumiał całą rozmowę, która odbyła się w św. Mungu? Czy poczuł takie samo, dziwne i miłe uczucie, gdy mu odpowiadał na pytania? Wstał gwałtownie, czując przyspieszone bicie serca. Nie chciał wierzyć w to, że przez te cztery lata miał syna. Że Hermiona samotnie go wychowywała i robi to nadal. Że gdzieś niedaleko niego, mały chłopiec, który wygląda zupełnie, jak on, nie wie o tym, że ma tatę.
-On ma na imię Andrew… -szepnął, nie wiedząc jakim cudem te słowa wypłynęły z jego ust. Spojrzał jeszcze raz na swoje stare zdjęcie. W drzwiach stał Theodor, którego oczy, chociaż tak pełne gniewu, były pełne troski.
-Chciałem tylko powiedzieć, że już idziemy, bo wróciła Astoria z Narcyzą. –Draco wstał, udając, że jego przyjaciel nie usłyszał nic ważnego. –Ty chcesz go poznać, Draco. Możesz oszukiwać wszystkich dookoła, ale nie oszukuj samego siebie. –zakończył i kiwnięciem głowy pożegnał się z blondynem.
    -Tutaj jesteś! –w salonie ujrzał Astorię i jego matkę, ściągającą czarne, skórzane rękawiczki. Podszedł do Astorii i pocałował ją. Kobieta nie spodziewała się takiego nagłego przypływu uczuć ze strony blondyna, więc lekko się zachwiała. –Coś się stało? –zapytała, gdy Draco ją puścił. Spojrzał w oczy brunetki, które nie oślepiały iskierkami szczęścia. Takimi, jakimi zawsze obdarowywała go Hermiona, gdy ją całował.
-Nic takiego. Po prostu…. –Chcę zapomnieć o Hermionie Granger i moim synu. Dodał w myślach, jednocześnie karcąc się, że kobieta znowu zaprząta jego umysł. –Chciałbym spędzić ten wieczór z moją narzeczoną.  –uśmiechnął się sztucznie, czego Astoria nie zauważyła, ponieważ była zbyt zajęta szczęściem, że Draco wreszcie zrobił pierwszy krok.
-Cieszę się, że wam się układa. –blondyn przerzucił swój wzrok na Narcyzę Malfoy, która nie dała zbić się z tropu. Draco o tym wiedział, ale nie chciał tego okazywać, więc obdarzył ją lekkim uśmiechem. Kobieta pokiwała głową, zawiedziona tym, jak zachowuje się jej syn. Chciała jego szczęścia, a w zamian patrzy, jak okłamuje dziewczynę, która, chociaż jest czasami irytująca i przewrażliwiona, jest w nim zakochana.
-Ja również. –Astoria złapała dłoń Draco i obdarzyła go szerokim uśmiechem. –Idziemy do ciebie?
-Tak, chodźmy. –jeszcze raz spojrzał na swoją matkę, która szła schodami na pierwsze piętro. Cicho westchnął i zanim teleportowali się do jego mieszkania, usłyszał ten denerwujący i wprowadzający go w stan bezsilności, głosik, mówiący: Zdecyduj się czego chcesz, bo może być już za późno.

    Następny dzień powitał Hermionę promykami słońca, próbującymi przedostać się przez lekko szare chmury. Założyła na siebie szlafrok i sprawdziwszy, czy Andrew jeszcze śpi, udała się do kuchni, by rozbić sobie kawę.
    Używała magii tylko wtedy, gdy było to konieczne. Nadal lubiła wykonywać domowe czynności własnoręcznie. Choćby mycie naczyń, czy parzenie kawy. To ją w jakiś sposób odprężało. Ponad dziesięć minut później, piła kawę, opierając się o kuchenny blat i patrząc na rozpogadzające się niebo. Delikatnie się uśmiechnęła, słysząc tupot małych stup, zapowiadający nadejście Andrew. Gdy chłopiec stanął na środku salonu, kominek zajarzył się zielonym ogniem i po paru sekundach stanął przed nimi Harry. Jednym ruchem różdżki posprzątał bałagan, który zrobił, otrzepując się z popiołu.  Uśmiechnął się niepewnie w stronę Hermiony, która odłożyła kubek z kawą na blat.
-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. –powiedział, gdy Andrew podbiegł do niego, rzucając mu się na szyję.
-Nie, coś ty. –machnęła ręką. –Po co nas powiadomiać o niespodziewanej wizycie. Mogłam się przynajmniej uczesać. –zironizowała, dzięki czemu na policzkach Harry’ego pojawiły się lekkie rumieńce.
-Nie pomyślałem, przepraszam. –wziął Andrew na ręce i zaczął niepewnie. –Czy Ginny ci wczoraj przekazała to zaproszenie?
-Tak, tak. Dzięki za troskę. –założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco.
-Nie chcę się kłócić, naprawdę. –zielonooki zaczął się bronić, co było trudne, zauważając, iż Andrew, na swój sposób, poprawiał jego okulary. –Chcę was zaprosić na obiad, ponieważ jutro wyjeżdżam. Możemy też iść na plac zabaw z Andrew.
-Tak! Na plac zabaw! –zawołał blondynek, ściągając okulary z nosa Harry’ego.
-Znowu wyjeżdżasz? –podeszła bliżej i wyciągnęła z ręki Andrew, okulary Pottera. –TO już szósty raz w tym miesiącu, Harry! Wiesz, jak Ginny to przeżywa? –wyczyściła szkła koniuszkiem bluzki od piżamy i założyła mu je na nos.
-Wiem, zdaję sobie z tego sprawę, ale to moja praca. –westchnął, poprawiając lewą rękę, którą trzymał chłopca. –Ginny też ma często wieczorne zmiany w Mungu.
-Nie porównuj Munga z Biurem Aurorów, Harry. –wystawiła w jego stronę palec wskazujący. –Ona nie może dnia bez ciebie wytrzymać, a co dopiero, gdy wyjeżdżasz na tygodnie!
-Raz tylko wyjechałem na tydzień. –mruknął i postawił Andrew na ziemi. –Nie chcę teraz zaczynać dyskusji na ten temat, Hermiono. Chodźmy na ten obiad i na plac zabaw. Nie daj się prosić. –spojrzał na nią oczami smutnego Spaniela. Hermiona zaśmiała się cicho.
-Dobrze, niech ci będzie. –Harry odetchnął z ulgą.
    Hermiona szybko się przebrała, uprzednio  ubierając Andrew. Schodząc po schodach usłyszała odgłos rozmowy kilku mężczyzn. Weszła powoli do salonu i gdyby to było możliwe, jej szczęka odbiłaby się od paneli. Przed kominkiem, którym dostał się do jej mieszkania Harry, stali jeszcze Theodor Nott i Draco Malfoy. Cała trójka odwróciła głowy w jej stronę. Harry był zdziwiony, ale nie wyglądał na spiętego. Theodor uśmiechał się do niej szeroko, a Draco… nie mogła za dużo odczytać z wyrazu jego twarzy.
-Panowie w sprawie? –zapytała, łapiąc Andrew za rękę. Zauważyła, jak  Draco drgnął, gdy chłopiec stanął koło niej.
-Potrzebuję twojej pomocy. –odezwał się Theodor, podchodząc bliżej. –Nie zajmę ci całego dnia, tylko pięć minut.
-A skąd wiesz, że będę chciała ci pomóc? –Harry lekko się uśmiechnął i usiadł na fotelu obok kominka.
-Wiem, że to nie w porządku o cokolwiek cię prosić, ale… -spojrzał na Draco, który przewrócił oczami. –Zakładam firmę i musze znaleźć dobre miejsce na umieszczenie sklepu. Gdybyś znała kogoś, kto sprzedałby dość duże lokum, byłbym naprawdę wdzięczny za każdą informację. –uśmiechnął się zachęcająco.
-Mogę podpytać znajomych, ale sądzę, że ty jesteś w tym biznesie bardziej obeznany. –założyła ręce na piersi. –Skąd wiesz gdzie mieszkam? –zapytała, mrużąc oczy.
-Zapytałem twojego szefa. –uśmiech nie schodził z jego twarzy, czym zaczął irytować brunetkę.
-Super. –warknęła. –To już nie mogę spokojnie mieszkać, bo w każdej chwili będę mogła ciebie zastać przy drzwiach?
-Nie będę cię nawiedzać. –puścił jej oczko i ukucnął, wyciągając rękę w stronę Andrew. –Witaj. Mam na imię Theodor, a ty, jesteś? –chłopiec zadarł głowę do góry, patrząc na Hermionę, która puściła jego rączkę.
-Andrew, to mój kolega ze szkoły. –także ukucnęła, poprawiając mu kołnierzyk koszuli. –Możesz z nim porozmawiać, jeżeli chcesz. –uśmiechnęła się delikatnie i szybko spojrzała na Draco, który stanął obok Theodora. Był stanowczo za blisko.
-Tak, jak pani Pansy? –odezwał się, nie spuszczając wzroku ze swojej mamy.
-Tak, jak pani Pansy. –Theodor i Draco wymienili zdziwione spojrzenia, a brunetka udała, że tego nie widziała.
-Mam na imię Endźlu, plose pana. –blondynek spojrzał na bruneta, którego twarz znowu przyozdobił szeroki uśmiech.
-Mów mi Theo, Andrew. Tak będzie o wiele lepiej. –zaśmiał się i poczochrał i tak sterczące dookoła włosy chłopca. Andrew również się zaśmiał i przeniósł wesoło błyszczące oczy na Draco, który ani razu nie spuścił z niego wzroku.
-To jest pan doktor! Jus mnie nie boli bzusek, plose pana! –Hermiona znowu zauważyła ten dziwny dreszcz, który zawładnął ciałem Malfoya. Theodor odsunął się od Andrew i stanął obok Harry’ego, który przed chwilą wstał z fotela.
-To może… -zaczął Harry. –My wyjdziemy, a wy porozmawiacie. –Hermiona kiwnęła głową i poczuła przyspieszone bicie serca. Gdy usłyszała zamykające się drzwi, zwróciła się do synka.
-Andrew, posłuchaj mnie. –chłopiec spojrzał na nią, a szeroki uśmiech nie opuścił jego twarzy. –Ten pan doktor jest też twoim tatusiem. –Andrew przekręcił głowę na lewą stronę, tak, jakby się nad czymś zastanawiał.
-A cy tatuś mieska z mamusią? –zapytał, sprawiając, że pod powiekami Hermiony zebrały się łzy. Odważyła się spojrzeć na Draco, który był bledszy, niż zwykle.
-Tak, rodzice powinni mieszkać razem, ale niestety my nie możemy. –pogłaskała go po ramieniu, chcąc bardziej sobie dodać otuchy.
-A cy tatuś teraz będzie z nami mieskać? –podszedł do Draco, który usiadł na fotelu, uprzednio zajętego przez Harry’ego.
-Nie, tatuś nie może z nami mieszkać. –Hermiona przymknęła powieki, powstrzymując łzy, szykujące się do skoku.
-Dlacego? –głos Andrew nigdy nie wydał się jej tak smutny.
-Bo widzisz, kochanie. –podeszła do niego, tym samym kucając przy nogach Draco. –Tatuś za niedługo będzie miał własną rodzinę. –chłopiec spojrzał na Draco, który nie wiedział co powiedzieć. Chwilę później odchrząknął i uśmiechnął się delikatnie w stronę blondynka.
-Ja i twoja mama poznaliśmy się w szkole.
-W Hogwalcie? –Draco kiwnął głową.
-Ja i twoja mama bardzo się lubiliśmy. Tak bardzo, że urodziłeś się ty, ale ja nie mogłem zostać z twoją mamą. Moja rodzina jest trochę inna i nie chcieli bym był z Hermioną. –Hermiona słuchała uważnie i nie mogła uwierzyć z jaką troską patrzał na Andrew. Przecież dopiero co go poznał… Jak to możliwe?
-Ale dlacego? –spojrzał na Hermionę, która trzymała mocno jego rączkę. –Dlacego tatuś będzie miał nową lodzinę? Ja nie chce mieć nowej mamy! Ja chce mieć moją mamę! –przytulił brunetkę, której oczy zaszkliły się od natłoku łez.
-Nie będziesz miał nowej mamy. –głos Dracona był lekko chrypliwy. –Będziesz nadal mieszkał z Hermioną, a jeżeli mama się zgodzi, będę cię odwiedzać.
-Chcesz poznać tatę, Andrew? –zapytała, patrząc na zszokowaną twarz syna. Taki młody, a jaki inteligentny. Rozumie więcej, niż inni mogliby pomyśleć.
-Tak. –szepnął, odwracając się do Dracona. –A ty chces mnie poznać? –Hermiona mogłaby przysiąc, że Draco wstrzymał powietrze. Po chwili uśmiechnął się delikatnie, wyciągając do niego rękę.

-Oczywiście, że chcę. –niespodziewanie Andrew podbiegł do Dracona i rzucił mu się na szyję, tak samo, jak wcześniej Harry’emu. Blondyn się lekko zachwiał i powoli przytulił swojego syna. Hermiona, nie zważając na to, że nie widziała Malfoya przez cztery lata i że miała przy nim być dzielna, pozwoliła łzom zlecieć po jej policzkach.

Z racji tego, iż mój komputer stanął po złej stronie mocy i zaciął się, gdy dokańczałam wczoraj ten rozdział, notka pojawia się dzisiaj. Nie mogłam odzyskać zapisanych 4 stron, więc po dzisiejszym, bardzo odprężającym spacerze, wzięłam się w garść i napisałam go najlepiej, jak potrafiłam ;) 
Powoli się jakoś rozkręcamy... niektóre rozdziały będą takie nudnawe, ale nie zawsze musi być jakaś akcja, prawda? Oczywiście postaram się, by każdy rozdział wnosił coś do fabuły :)
Jak zwykle wielkie podziękowania dla Lany, która zbetowała ten rozdział i była gotowa to zrobić wczoraj, ale złośliwość rzeczy martwych... Dziękuję kochana
I wreszcie! Pierwszy, specjalny dedyk dla KSIĘŻNICZKI CZYSTEJ KRWI, która ma niedługo urodziny!!! Wczesne, najlepsze życzenia i milion uścisków!! Świetnie się z Tobą pisze i dziękuję za miłe słowa odnośnie tej historii
A wszystkim czytelnikom jeszcze raz BARDZO DZIĘKUJĘ za komentarze! To wiele dla mnie znaczy! Każdy komentarz daje energię do napisania kolejnej części opowiadania, więc mam nadzieję, że będziecie dalej wyrażać swoją opinię na temat tego bloga :) 

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział szósty

    Pióro, które trzymała w dłoni Hermiona, trzęsło się i pozostawiało wielkie kleksy na pergaminie. Po tym, jak Draco wyszedł ze szpitala, brunetka przypomniała sobie o liście od Pansy. Postanowiła odpisać na jej prośbę o spotkanie, jednak nie mogła napisać, ani jednej litery. Jej ciało co chwilę przechodził nieprzyjemny dreszcz. Andrew znajdował się w gabinecie Ginny, razem z rudowłosą kobietą. Harry siedział razem z Hermioną w opustoszałym bufecie, przy świecach, chcąc dodać jej otuchy, czego, jak do tej pory, nie potrafił zrobić. Patrzył ze zmartwieniem na przyjaciółkę, która od dwudziestu minut nie napisała nic, oprócz Droga Pansy. 
-Napisz jej, że się zgadzasz na spotkanie i wskaż termin. - odezwał się, wstając z krzesła.
-To nie może być byle jaka odpowiedź. - znowu zamoczyła pióro w kałamarzu. -Chcę wyjaśnień, więc muszę w uprzejmy sposób dać jej to do zrozumienia.
-Co właściwie było w tym liście? Nic nam o nim nie mówiłaś. –Hermiona spojrzała w stronę przyjaciela i poczuła żal. Wiedziała, że Ginny i Harry chcą pomóc jej w jak najlepszy sposób.
-Po co miałabym obarczać was takimi błahostkami?
-List od Pansy Parkinson nie jest błahostką, Herm. Nie widzieliśmy się z nią od ponad czterech lat, a ona do ciebie pisze, jakbyście codziennie rozmawiały, do tego, wspominając o Malfoyach.
-Rozumiem, że możesz czuć się urażony. –mężczyzna przewrócił oczami.
-Nie tyle urażony, co zaniedbany. Chcę ci pomóc, a teraz ta pomoc przyda ci się bardziej, niż kiedykolwiek. –brunetka lekko się uśmiechnęła, patrząc głęboko w zielone oczy przyjaciela.
-Cieszę się, że przynajmniej ty zostałeś, gdy dowiedziałeś się o Andrew.
-Jak mógłbym opuścić dziewczynę, która pomagała mi w zadaniach domowych z eliksirów? –zaśmiał się i przysunąwszy się bliżej, pocałował Hermionę w policzek. Ta zaś się zarumieniła, co nie zdarzało jej się często, gdy Harry całował ją na powitanie, sama przecież tak się z nim żegnała.
-Powiem ci szczerze, iż do dnia dzisiejszego, wiadomość od Pansy nie zaprzątała moich myśli.
-Daj mi to. –wyjął pióro z jej dłoni. –Pomogę ci, a później damy list do wglądu Ginny, dobra? –Hermiona kiwnęła głową i po raz kolejny posłała Harry’emu ciepły uśmiech.

     Następnego dnia, Hermiona razem z Andrew udała się do przytulnej kawiarni, niedaleko ich miejsca zamieszkania. To tam właśnie, postanowiła spotkać się z Pansy, która za pięć minut powinna pojawić się w drzwiach pomieszczenia. Usadowili się w kącie, tak, by nikt ich nie usłyszał.
    Podziękowała za kawę i sok dla Andrew,  szybko powracając do wpatrywania się w drzwi wejściowe.
-Kto jesce psyjdzie, mamo? Cocia Ginny i wujek Haly? –odezwał się blondynek i napił się swojego ulubionego napoju.
-Nie, kochanie. Moja koleżanka ze szkoły. Muszę z nią porozmawiać. –uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go po główce.
-A jest mila? Bo jeżeli nie jest mila, ja nie będę z nią lozmawiać. –założył ręce na piersi, czym sprawił, że śmiech Hermiony uniósł się po całej kawiarni.
-Jest miła. –znowu go pogłaskała i w tym samym momencie do pomieszczenia weszła czarnowłosa kobieta. Przez kilka sekund rozglądałą się po stolikach i zauważywszy Hermionę, pomachała do niej, uśmiechając się przyjaźnie.
-Hermiona. Jak miło cię widzieć. –przywitała się i usiadła naprzeciwko niej i Andrew.
-Ciebie też miło znowu widzieć, Pansy. –posłała jej delikatny uśmiech.
-A któż to taki? –Pansy spojrzała z zaciekawieniem na Andrew, który wpatrywał się w nią z założonymi rączkami na małej piersi.
-To jest Andrew, Pansy. –czarnowłosa wyciągnęła do blonydnka rękę.
-Witaj, Andrew. Nazywam się Pansy i jestem koleżanką twojej mamy ze szkoły.
-Z Hogwaltu? –zapytał i podał jej powoli swoją małą rączkę.
-Tak, z Hogwartu. –uśmiechnęła się szeroko. Niebieskie oczy Andrew rozszerzyły się, ukazując w nich iskierki radości. –Wiesz, Miona. Nie chcę zaczynać naszej rozmowy od poruszenia tego nazwiska, ale ten chłopczyk kogoś mi przypomina. –przekręciła lekko głowę w lewą stronę i po kilku sekundach otworzyła szeroko oczy.
-Masz na myśli kogoś konkretnego? –chociaż wiedziała o kim pomyślała Pansy, postanowiła przyśpieszyć ten temat.
-Dracona Malfoya. –pokręciła energicznie głową. –Ale to przecież nie możliwe. Ostatnio widziałaś się z nim na siódmym roku w Hogwarcie.
-Andrew to mój syn, Pansy. –Hermiona znowu lekko się uśmiechnęła, dając do zrozumienia Pansy, że ta sprawa wcale nie jest niemożliwa.
-Ten chłopiec to jego… - ściszyła głos.– syn?
-Tak… -Hermiona westchnęła i spojrzała na Andrew, który z bardzo zaciętą miną próbował włożyć słomkę do szklanki z sokiem.
-Czy on o tym wie? –Pansy też spojrzała na Andrew.
-Nie, ale Draco dowiedział się wczoraj. –znowu westchnęła i założyła za ucho kosmyk włosów, który spadł jej na twarz. –Nie powinnam mu o tym mówić, ale Andrew się czymś zatruł i Ginny wezwała go do gabinetu, by sprawdził, czy to aby nie jakiś urok, co było niedorzeczne… No i nastała taka sytuacja, iż nie miałam innego wyjścia. –Pansy pokiwała głową.
-Nie spodziewałam się. –powiedziała po chwili ciszy, którą przerywała cicha jazzowa muzyka, grająca z głośników. –Pewnie nawet ty się tego nie spodziewałaś. –Hermiona kiwnęła głową. –Sama go wychowujesz?
-Z pomocą Ginny i Harry’ego. Czasami zaprowadzam go do moich rodziców. Nie jest łatwo, ale staram się, jak mogę, by dać mu dom i wspaniałe dzieciństwo.
-Od samego początku Bitwy o Hogwart zdałam sobie sprawę, że jesteś jedną z najdzielniejszych osób na tym świecie, a teraźniejsza sytuacja utwierdza mnie w fakcie, iż nigdy się w tej sprawie nie myliłam. Jesteś naprawdę dzielną kobietą, Hermiono Granger. Nie wiem, czy ja sama dałabym radę wychować takiego brzdąca.
-Dziękuję, Pansy. Takie słowa wiele dla mnie znaczą. –obydwie kobiety uśmiechnęły się i spojrzały na Andrew.
-Chcę jesce pić. –podsunął Hermionie szklankę i po chwili kaszlnął.
-Czekaj, dam ci eliksir, dobrze? –chłopiec kiwnął głową i napił się lekarstwa. –Przez ten tydzień muszę dawać mu ten lek, by nic się nie rozprzestrzeniło. Ginny powiedziała, że to nic, co mogłoby zagrażać życiu, ale najlepiej mieć się na baczności. –Pansy kiwnęła głową i puściła Andrew oko, gdy się na nią spojrzał.
-Może… porozmawiajmy o moim liście, dobrze? –zapytała, gdy Hermiona włożyła flakonik do torebki.
-Oczywiście. Masz mi wiele do wyjaśnienia. –brunetka założyła ręce na piersi, tak samo, jak jej syn wcześniej i zadarła głowę, pokazując, że nie chce owijania w bawełnę.
-Może zacznę od początku. –widząc, że Hermiona nie ruszyła się nawet o cal, zaczęła kontynuować. –Po skończeniu Hogwartu wyjechałam do moich rodziców, którzy zamieszkali we Włoszech. Nie wiedziałam, jak ci pomóc, gdy Draco postąpił jak ostatni idiota, dlatego zwyczajnie w świecie uciekłam. Tak, jak on. –Hermiona zmrużyła oczy, ukrywając emocje, które zaczęły nią targać. – Nigdy nie byłyśmy w najlepszych stosunkach, każdy o tym wiedział, ale kiedy ty i Draco powiedzieliście, że jesteście razem, zaakceptowałam to bez żadnych problemów, ponieważ Draco był jedną z najbliższych mi osób. Jeżeli mam być szczera, nie sądziłam, że wam się uda. Myślałam, że to przez tą całą wojnę potrzebowaliście oboje bliskości, dlatego tak się do siebie zbliżyliście. Proszę, nie miej mi tego za złe, ale sama też zdawałaś sobie sprawę, że dwa, od wieków zwaśnione domy Hogwartu, nie zawrą sojuszu, tak od razu. –Hermiona pokiwała powoli głową. –W sierpniu przyjechał do mnie Draco razem z Theodorem i Blaisem, ale z nienajlepszą nowiną. –urwała, widząc, jak Andrew bawił się zabawkowym samochodzikiem.
-To taka mugolska zabawka. –Hermiona machnęła ręką. –Możesz kontynuować.
-Cóż… rodzice Draco postanowili poszukać mu narzeczonej, co go zirytowało, bo dopiero co się z kimś rozstał. –skrzywiła się. –Miał dopiero dziewiętnaście lat, na co jego zdaniem, jak i moim, Blaise’a i Theo, był za młody, ale co miał do dyskutowania. Po tej wizycie kontaktowaliśmy się pisemnie, ale to nie była taka normalna konwersacja, jak w Hogwarcie. Draco ciągle mi marudził o tym, że chce wyjechać za granicę, by się uwolnić od planów na przyszłość, które jego ojciec cały czas mu przedstawiał. Blaise i Theodore chcieli wiedzieć, co mogą zrobić, by Draco nie brał ślubu z kobietą, której nie kocha. I tak dalej. Irytowało mnie to, ale też smuciło, bo wiem z kim naprawdę był szczęśliwy… -spojrzała znacząco na Hermionę, która odwróciła szybko wzrok. –Dopóki tego nie spaprał, oczywiście. Nasze korespondowanie skończyło się szybciej, niż zdołałam sobie zdać z tego sprawę. –westchnęła. –Dwa lata temu dowiedziałam się o tym, że Malfoy się zaręczył… -Hermionę przeszedł dziwny dreszcz. Nie strachu, czy zdenerwowania. To było uczucie, którego nie czuła od bardzo dawna… uczucie zazdrości. –To ty nic nie wiesz? –zapytała Pansy, widząc szok wymalowany na twarzy brunetki. –Napisałam do ciebie list, ponieważ myślałam, że dostaniesz coś od Malfoyów…
-Nic nie dostałam. –odpowiedziała lekko zachrypniętym głosem. –Niby z jakiej racji? O naszym, pożal się boże związku, dowiedziała się tylko matka Draco. Nawet nie wiem, jakim cudem…
-Chodzi o to, że… -Pansy zastanawiała się, czy aby na pewno powiedzieć Hermionie o tym, że blondyn i jego narzeczona wysłali już zaproszenia na ślub. Spojrzała na brunetkę, która patrzyła się na nią z oburzeniem, szokiem i.. smutkiem. –chcę wiedzieć, czy gdybyś dostała zaproszenie na ich ślub… czy byś je przyjęła? –Hermiona wciągnęła powoli powietrze.
-Nie wiem. –odpowiedziała, równo wydychając powietrze. –Dowiedział się o Andrew za szybko. I to co usłyszałam z jego ust, nie polepszyło mojej sytuacji.
-Pewnie był w szoku. Kto by nie był? –Pansy uśmiechnęła się delikatnie, czym nie polepszyła nastroju Hermiony.
-Jasne, że był w szoku. Rozumiem to, ale jego słowa ugodziły mnie w serce, tak mocno, że aż sama nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że już nigdy nie będę miała tej przyjemości go spotkać i usłyszeć z jego ust cokolwiek na mój temat.
-Obydwoje, chociaż możesz w to nie wierzyć, macie teraz ciężko. Słuchaj. –Pansy położyła swoją dłoń na dłoni Hermiony. –On myślał, że, gdy pozna lepiej Astorię, to się w niej zakocha i będzie miał prawdziwą rodzinę. Jak na razie żadne uczucie, oprócz irytacji, nim nie zawładnęło. –brunetka wywróciła oczami.
-Skąd to możesz wiedzieć? Przecież nie utrzymujecie kontaktów. –Pansy odsunęła swoją dłoń i ułożyła obydwie ręce na kolanach. W jej oczach zagościł smutek i złość.
-No tak, skąd mogę to wiedzieć. –mruknęła, patrząc na lekko skruszoną Hermionę. –Od czasu, gdy dostałam zaproszenie na ślub Draco, zaczęłam znowu pisać z Theodorem, który mnie przeprosił i nawet wspomniał o jego spotkaniu z tobą. –podniosła prawą brew.
-Pansy, ja przepraszam. –Hermiona spojrzała głęboko w oczy czarnowłosej, która nadal utrzymywała zraniony i arystokratyczny wyraz twarzy. –Od wczorajszego wieczoru nie mogę przestać być uszczypliwa. –spuściła wzrok.
-Właśnie widzę. –zaśmiała się cicho. –To trudne, gdy przyjaciele tak nagle urywają z tobą kontakt.
-Wiem coś o tym… -Hermiona pomyślała o Ronie, który nie zaakceptował tego, że Andrew jest synem Draco. Prawie w ogóle się nie widują.
-Mam nadzieję, że twój gryfoński temperament się znowu nie obudzi, gdy będę chciała ci pomóc. –Pansy się zaśmiała. Hermiona odwzajemniła uśmiech czarnowłosej.

    Draco gwałtownie wstał i od razu tego pożałował. Skronie pulsowały mu niemiłosiernie, a potylica bolała go tak, jakby dostał w to miejsce młotkiem przynajmniej ze trzy razy. Powoli ułożył się z powrotem na kanapę, na której prawdopodobnie wczoraj usnął. Spojrzał na sufit i przymknął oczy, próbując przypomnieć sobie co zrobił, gdy biegiem, NIE, arystokraci nie biegają, szybkim chodem wydostał się ze szpitala św. Munga. Przed oczami mignęły mu drzwi mieszkania Blaise’a i czarnoskóry przyjaciel, nalewający mu jego ulubionej Ognistej Whiskey. Chyba się upił…
-Jak tam królewiczu? Wstałeś już? –usłyszał zbyt głośny dźwięk głosu Blaise’a.
-Tak jakby. –odpowiedział zachrypniętym głosem. –Chyba miałem koszmar.
-Nie, to prawda. Upiłeś się MOJĄ Whiskey w MOIM domu. –Draco zauważył przez lekko uchylone powieki, jak Blaise z oburzoną miną siada na fotelu obok.
-Odkupię ci, ty sknero. –machnął ręką i położył dłoń na czole.
-Nie wiedziałem, że zareagujesz tak na widok Hermiony, mój drogi. –Blaise podniósł prawą brew, wpatrując się wyczekująco w blondyna. –Nie mogłeś uwierzyć, że tak wyładniała?
-Nie.. to z innego powodu. –podniósł się do pozycji siedzącej. Blaise nadal się mu przyglądał, chcąc, najprawdopodobniej, wypalić dziurę w jego twarzy.  –Nie powiedziałem ci, dlaczego do ciebie przyszedłem?
-Nie. Po prostu wszedłeś i powiedziałeś, że chcesz się upić, bo inaczej rozniesiesz swoje mieszkanie. –tym razem Draco podniósł lewą brew.
-Prawdę mówiąc… mógłbym to zrobić nawet dzisiaj… -nie zdziwił się, że nie chciał nic mówić Blaisowi, ale wzrok czarnoskórego mężczyzny zaczął go tak irytować, że jedyne co mógł zrobić, to wyjawić mu dotychczas ukrywany, jeden z największych sekretów jego życia. Nie.. to nie był jego sekret. To był sekret jego byłej dziewczyny. Matki jego syna… dziedzica Malfoyów.
-Znowu Astoria coś wymyśliła? Ahh, daj sobie z tym spokój i udawaj, że jej nie słyszysz. Tak w ogóle, to od tych waszych wspaniałych zaręczyn zaczęła się nieźle puszyć. Przedtem była naprawdę miłą, normalną dziewczyną, która chciała się do ciebie zbliżyć. –jeżeli chodziło o Astorię, Blaise mógłby gadać godzinami. Nie. Nie dlatego, że panna Greengrass mu się podobała. Dlatego, że może bez żadnych przeszkód wytykać jej błędy, a Draco nic mu nie zrobi. Do czasu…
-To nie ona. I tak pewnie jest wściekła za to, że zostałem w Mungu, zamiast iść na kolację z moimi rodzicami. –westchnął i przejechał dłonią po twarzy. –Masz może eliksir na kaca? Głowa mi zaraz pęknie. –Blaise przywołał fiolkę i podał blondynowi, który wypił ją jednym haustem.  –Dowiedziałem się pewnej bardzo ciekawej rzeczy, gdy panna Ginevra Weasley poprosiła mnie o pomoc w zbadaniu jej chrześniaka.
-No tak, o niej mi jeszcze mówiłeś, ale później się zamknąłeś, gdy zapytałem o tego chłopca.
-Tylko, weź tego nie rozpowszechniaj, dobra? –Draco ufał Blaisowi, jak nikomu innemu, ale mężczyzna lubił poplotkować, dlatego chciał się upewnić, że czarnoskóry nikomu o małym blondynie nie powie.
-Jasne. Przecież wiesz, że możesz mi ufać. –uważnie przyjrzał się Draco, który przybrał poważny wyraz twarzy. –To coś ważnego, nie mylę się?
-Ten chłopiec, to syn Hermiony Granger. Ma cztery lata i… -przełknął ślinę, chcąc pozbyć się wielkiej guli ciążącej w jego gardle. –Jest moim synem. –oczy Blaise’a przybrały niewiarygodnie wielką postać, a jego ciało wbiło się w oparcie fotela.
-Jak? Kiedy? Gdzie? Dlaczego? –wyrzucił na jednym wdechu, nadal przyciskając ciało do skórzanego siedzenia. –Jakim cudem?
-Ja też doznałem szoku… Gdy zobaczyłem tego chłopca, coś we mnie się poruszyło. Jest tak bardzo do mnie podobny, że, gdybym  postawił obok niego moje zdjęcie z wczesnego dzieciństwa, nie zauważyłbyś żadnej różnicy. –Draco mówił powoli. Tak, jakby nie chciał dopuścić do siebie myśli, że gdzieś niedaleko znajduje się jego syn. Jego syn, jakie to niedorzeczne.
-To jest pewne? Na sto procent? –czarnoskóry ciągle był wbity w oparcie fotela. Aż poczuł, że jego białą koszulę lekko poplamił pot.
-Nawet na dwieście. Granger miała przestraszony wyraz twarzy. Starała się udawać, że jest dzielna i że powie mi prawdę z godnością, ale widziałem w jej oczach strach. Za dobrze ją znam. –opadł bezwładnie na kanapę, znowu przejeżdżając dłonią po twarzy. –Oczywiście, moglibyśmy iść zrobić jakieś badania, ale nie wiem, czy będę miał siłę znowu się z nią zobaczyć. Nikt z mojej rodziny nie może się dowiedzieć, że mam syna.
-Byłaby taka sama awantura, kiedy Narcyzie wymsknęło się o tobie i Hermionie. –powiedział Blaise, czytając w myślach blondyna.
-Byłoby jeszcze gorzej. Wtedy matka wiedziała, że to nie wyjdzie. Miała takie samo zdanie o tym związku, co Pansy. A teraz byłaby katastrofa. Nawet matka nie zniosłaby tego, że kolejny dziedzic Malfoyów jest półkrwi.
-A może to jednak jakieś wyjście? –Blaise odkleił się od skórzanego oparcia i pochylił się bardziej do przodu.
-Co masz na myśli? –Draco spojrzał z ciekawością na czarnoskórego, który nad czymś się zastanawiał.
-Może wtedy będziesz miał szansę na zerwanie zaręczyn z Astorią? Wiesz… masz syna i..
-To nic nie zmieni, Blaise! Mam syna, który jest półkrwi. PÓŁKRWI, rozumiesz? To byłby jeden z powodów, dla którego ślub z Astorią musiałby się odbyć. Rodzice mieliby wtedy stuprocentową pewność, że będą mieć potomka czystej krwi… -warknął, zdając sobie sprawę, że to zaczyna go jeszcze bardziej denerwować, niż wcześniej.
-Ale, czy tobie to robi różnice? Czy dla ciebie ktoś, kto jest czystej krwi jest lepszy od innych? –Draco nie musiał się zastanawiać. Wiedział co miał na myśli jego przyjaciel i jaką on sam ma opinię na temat czystości krwi.
-Nie, nie robi mi różnicy, Blaise. Wiesz kiedy zmieniłem zdanie… -na tym zakończyli temat, do którego, jak Draco zdawał sobie sprawę, zapewne wrócą.

    Hermiona spojrzała na zegar, wiszący na czekoladowej ścianie kawiarni. Wybiła właśnie dwunasta, co znaczyło, że jej spotkanie z Pansy dobiegało końca.
-Cieszę się, że mi odpisałaś. –powiedziała czarnowłosa, zakładając na siebie czerwony płaszcz.
-Musiałam się dowiedzieć paru rzeczy. –Pansy kiwnęła głową na znak, że rozumie. Hermiona wstała i ubrała Andrew kurtkę i czapkę.
-Nie jesteś zła? –Hermiona zwróciła swój wzrok z syna na kobietę.
-Chodzi ci o zaproszenie na ślub Draco? –zapytała i zaśmiała się. –Nie, nie jestem wcale zdziwiona, że mnie nie zaprosili. Już ci opisałam zachowanie Malfoya, gdy powiedziałam mu o tym, że Andrew to jego syn. –zapięła ostatnie dwa guziki swojego szarego płaszcza.
-Po prostu nie chcę, byś się przejmowała tym, czym nie warto. –przytuliła ją, co Hermiona z wdzięcznością odwzajemniła.
-Nie mam zamiaru. –uśmiechnęła się, próbując dać do zrozumienia, że Draco Malfoy jest czymś, czym nie warto się przejmować. Wyszły z kawiarni i udały się w stronę parku.
-Do widzenia, Andrew. –Pansy pożegnała się z chłopcem, ściskając jego małą dłoń. Blondynek uprzejmie jej odpowiedział, ale patrzał na nią, nie do końca przekonany, czy polubi tę panią. Pansy lekko się uśmiechnęła, widząc jego zaciętą minę.
 -Do zobaczenia wkrótce?  -ostatni raz tego dnia spojrzała na Hermionę.
-Do zobaczenia. –przez chwilę przyglądała się na znikającą za zakrętem kobietę, po czym złapała Andrew za rękę i udali się razem do ciepłego domu.

To jest, jak na razie, najdłuższy rozdział. Zajął mi 8 stron! Tak przynajmniej pokazał mi Microsoft Word ;) Pewnie i tak nie pobiję tak dużej ilości stron, jaką zdołała napisać Icamna z opowiadania Dramione Story (SERDECZNIE ZAPRASZAM TYCH, KTÓRZY NIE CZYTALI!!!) A wynik stron w rozdziale wyniósł 67! *.* Już teraz jestem w trakcie pisania rozdziału siódmego, więc pojawi się na 100% w piątek. Obiecuję i słowa dotrzymam. Zawsze się spóźniam z opublikowaniem notki, ale teraz z ręką na sercu oznajmiam, iż rozdział numer siedem pojawi się w piątek, 25 października :) 
Bardzo dziękuję † ραткαzα ♪ za listę blogów o Drarry :) Gdyby ktoś z was znał jakieś fajne historie o Harrym i Hermionie, byłabym wdzięczna, gdybyście zostawili linki w komentarzach :)
Dziękuję też Lanie za zabetowanie rozdziału! <3
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Nawet, gdy nic takiego się w nim nie dzieje...

niedziela, 6 października 2013

Rozdział piąty


    W Szpitalu świętego Munga znaleźli się dosłownie trzydzieści sekund później. Andrew zrobił się jeszcze bledszy, a gdy Hermiona spytała go, czy nadal boli go brzuch, nie potrafił nic odpowiedzieć. Wszyscy podążyli szybkim krokiem do recepcji.
- Melanie! - zawołała Ginny. Kobieta spojrzała w jej stronę i pomachała do niej.
- Już wróciłaś z urlopu? - zapytała. W tym samym czasie Andrew zaczął kaszleć.
- Musimy iść z tym maluchem do mnie. Prawdopodobnie się zatruł, ale nie mam pojęcia czym. - Melanie kiwnęła głową i poszła razem z nimi na trzecie piętro. 
 - Harry, posadź go tutaj. - Ruda zwróciła się do swojego chłopaka, który szybko wykonał jej polecenie. Blondynka podtrzymywała cały czas Hermiona, która była tak samo blada, jak jej synek. Po jakiś trzech minutach Ginny wyjęła potrzebne przyrządy do badania i leczenia, ubrana w specjalny fartuch i rękawiczki. 
- Idę powiadomić szefa, że wróciłaś i że w razie czego, będzie potrzebna pomoc. - odezwała się Melanie.
- Oczywiście, dzięki wielkie. - odpowiedziała jej, zwróciwszy po chwili wzrok na Hermionę. - Pomoc się na pewno nie przyda, bo nie widzę, by cokolwiek zagrażało życiu Andrew, ale wolę go zbadać. - brunetka kiwnęła głową, odsuwając się, by zrobić miejsce Ginny. 
- Może przyniosę ci coś na rozgrzanie? -zapytał cicho Harry, gdy Hermiona stanęła pomiędzy nim, a  Ronem. 
- Nie, dziękuję. - jej głos drżał, można było usłyszeć, że była blisko płaczu. 
- Nie martw się. Słyszałaś co powiedziała Ginny, nic mu nie grozi, to tylko zatrucie. - pogłaskał ją po ramieniu.
- Żyjemy w świecie, w którym jest pełno niebezpiecznych roślin. W którym przyrządza się trujące eliksiry. - warknęła, zaciskając usta.
- Nikt z nas, by go nie skrzywdził. - odpowiedział jej stanowczo Harry.
Po ponad dwudziestu minutach Ginny stwierdziła, że najlepiej, gdyby Andrew został w klinice na noc, ponieważ nie jest na sto procent pewna, czy to zwykłe zatrucie. Podała blondynkowi napój, który z trudnością wypił, ale w znacznej części poprawił jego wyraz twarzy.
- Muszę tutaj zostać, żeby porozmawiać z kilkoma osobami. - Ginny oznajmiła przyjaciołom, gdy odebrała od Andrew szklankę z lekarstwem. - Najlepiej, gdybyś też została, Hermiono. 
- Oczywiście, że z nim zostanę. - usiadła koło chłopca, który od razu wtulił się w jej ciało. 
- Wracacie jutro do pracy? - Ginny zwróciła się do Harry’ego i Rona.
-Tak, niestety papierkowa robota czeka. - odpowiedział ponuro Ron, patrząc na Hermionę i Andrew z mieszaniną uczuć. 
- Ja jadę razem z Kingsleyem do Dinnington. – westchnął Harry.
- Słuchajcie, nie wiem jak Andrew mógł zatruć się jedzeniem przyrządzonym przeze mnie. Nie jestem wybitną kucharką, ale kupuję towary jak najlepszej jakości. - spojrzała na Hermionę przepraszającym wzrokiem.
- Nie musisz się tłumaczyć, Ginny. Nigdy bym cię o coś takiego nie posądziła. - uśmiechnęła się lekko. - Jestem ci wdzięczna, że mu pomagasz.
- Jak mogłabym mu nie pomóc? Będąc uzdrowicielką, mam taki obowiązek, a Andrew, będąc twoim synem, to mój klient numer jeden! - po tych słowach do gabinetu Ginny wszedł osiwiały mężczyzna o miłym wyrazie twarzy.
- Dobry wieczór, panno Weasley.- uśmiechnął się, lecz po chwili uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zobaczył przestraszonego Andrew. - Co się stało tej biednej istotce? - podszedł szybko do Hermiony i blondynka. 
- Szukam przyczyn zatrucia, ponieważ po zjedzeniu jednej z potraw, Andrew zaczął się źle czuć. - odpowiedziała mu Ruda z żalem w głosie. 
- Poproś każdego z przedstawicieli oddziałów, by przybyli tutaj. To może być coś poważniejszego. - Hermiona wstrzymała oddech, jeszcze mocniej, przytulając swojego syna.
Ginny kiwnęła głową i wyszła ze swojego gabinetu, podążają prawie biegiem na piętro drugie.

   Draco bez pośpiechu pakował swoją teczkę. Zmienił szatę uzdrowiciela na garnitur i poprawił swoje włosy, przejeżdżając po nich dłonią. Dzisiaj na kolację przychodzą jego rodzice, ale na całe szczęście będą tam też Blaise i Theodore, którzy zechcieli się razem z nim pomęczyć. Właśnie zamykał drzwi do gabinetu, gdy zauważył, biegnącą, rudowłosą kobietę, która zastukała w drzwi gabinetu jego szefa. Co Ginny Weasley robi dzisiaj w pracy? Przecież miała wolne. Zdając sobie sprawę z tego, iż nie powinno go to obchodzić, zamknął szybko drzwi i zszedł po schodach. Pożegnał się z sekretarką Melanie, ale nie zdążył otworzyć drzwi, ponieważ zatrzymał go krzyk Ginny.
- Malfoy! Musisz się stawić natychmiast w moim gabinecie! - zauważył, że nie miała dobrego humoru. Dyszała ciężko, a sam jej głos odzwierciedlał nie tylko zdenerwowanie, ale i przerażenie. 
- Bardzo mi przykro, Weasley, ale właśnie skończyłem dzisiejszy dyżur. - odpowiedział, lekceważąc to, że Ginny cała się trzęsła. 
- Nie obchodzi mnie to! Orwell powiedział, że jesteś najlepszy z twojego oddziału, więc musisz tam teraz przyjść! - warknęła, ale na blondynie nie zrobiło to wrażenia. Skończył na dzisiaj i nie zamierzał dłużej tutaj siedzieć. Świadomość, że pan Harborne może w każdej chwili umrzeć, a on nie może nic zrobić, nie dawała mu spokoju. 
- Nie drzyj się, Weasley, bo mi głowa pęka. - warknął, sprawiając, że Ginny podbiegła do niego, lekko się chwiejąc.
- Słuchaj ty mnie! - wskazała na niego palcem. - Nie chcę ci się zwierzać, ale przeze mnie coś niedobrego dzieje się z moim chrześniakiem, więc, kurna, mnie nie denerwuj, tylko zapierniczaj ze mną do mojego gabinetu! - Draco podniósł do góry lewą brew. 
- A po co ci jestem potrzebny? 
- Nie wiem, czy to tylko zatrucie, więc wezwałam po jednym uzdrowicielu z każdego działu. Zostaniesz tam tyle ile czasu zajmie ci zbadanie małego. - po chwili zrobiła się blada, ponieważ zdała sobie sprawę, że chce zaprowadzić Malfoya do Andrew. A Andrew to syn Hermiony... tak więc, to też jego syn. Spojrzała szybko na blondyna, który uważnie się jej przyglądał. - Albo wiesz, co... Nie musisz już tam iść. Wezwę kogoś innego. Zapomnij o tym. - machnęła ręką i odeszła. Draco jeszcze wyżej podniósł lewą brew i spojrzał na znikającą sylwetkę Ginny. 
- Melanie, widziałaś może, jak ten chłopiec wyglądał i ile miał lat? Było z nim aż tak źle? -zapytał kobiety, która odwróciła wzrok od pergaminu. 
- Wyglądał na około pięcioletniego chłopca. Był blady i nie mógł mówić. - Draco westchnął i dziękując Melanie za informację, udał się do gabinetu Ginny. Coś się dobroduszny na stare lata zrobiłeś, Malfoy. Pomyślał, zastanawiając się, co takiego mogło dopaść tego chłopca. Poprawił krawat i wszedł do pomieszczenia, z którego wychodziło trzech magomedyków. W środku była Ginny, szef Weasley - pan Poole i Harry Potter. 
 - Bardzo dobrze, że przyszedłeś. - powiedział Poole, gdy Draco stanął obok Harry’ego, który spojrzał na niego z takim samym zdziwieniem, jak gdy zobaczył Blaise’a i Theodora przed swoim domem w Dolinie Godryka. 
- Panna Weasley by mnie zabiła, gdybym nie pomógł jej chrześniakowi. W końcu, jest to bezbronne dziecko. - Harry spojrzał szybko na Ginny, a ona gniewnie spojrzała na Dracona. 
- Wiem, że to nie jest możliwe, by to był jakikolwiek urok, ale chcę sprawdzić każdy przypadek. - powiedziała Ginny, której oczy nadal płonęły gniewem.
- Rozumiem. - odpowiedział i podszedł do blondynka. Gdy Draco ukucnął przy Andrew, rudowłosą przeszedł dreszcz strachu. Harry szybko do niej podszedł.
- Nieźle zaryzykowałaś, sprowadzając tu Malfoya, kochanie. - szepnął jej do ucha.
- Dlatego poprosiłam, by Ron zabrał Hermionę do bufetu. Nie myślałam, gdy kazałam mu tu przyjść. - cicho warknęła, ale ścisnęła delikatnie dłoń mężczyzny. 
- Miejmy nadzieję, że nie wpadnie na myśl, że Andrew mógłby być jego synem. - jeszcze bardziej ściszył szept, ale tak, żeby Ginny mogła go jeszcze usłyszeć. Puściła jego dłoń, podchodząc do Andrew z drugiej strony. 
    Draco przyglądał się chłopcu z dziwnym uczuciem w brzuchu. Albo ma przewidzenia ze zmęczenia albo właśnie widzi siebie samego sprzed osiemnastu lat. Pokręcił głową i spojrzał jeszcze raz na twarz Andrew, którego niebieskie oczka zaszły mgłą.
- Coś jest nie tak. - mruknął, machnąwszy ręką przed twarzą chłopca. - Jego oczy zachodzą mgłą. -powiedział, patrząc na Ginny. - Co dzisiaj jadł? 
- Sałatkę grecką, ciasto i wypił sok dyniowy. 
- Nikt mu nic nie dolewał do tego soku? Albo nie dodawał do jedzenia? - Ginny się wzdrygnęła.
- Nie. Ja robiłam kolację i deser. Cała moja rodzina jadła te same potrawy. - nagle Andrew kaszlnął dwa razy i się rozpłakał. Draco przywołał dwa flakoniki. Jeden z bezbarwnym, a drugi ze złotawo-żółtym płynem. Ginny wlała ten pierwszy do kubka, wlewając też wody, a następnie szybko wymieszała lekarstwo i podała Andrew. Draco pomógł mu utrzymać szklankę, która wyślizgiwała mu się z rąk. 
- Ktoś musiał mu coś tam dodać, bo tak jak powiedziałaś, na urok to nie wygląda. Jestem na dziewięćdziesiąt procent pewny, że to zatrucie. Innego wyjścia nie ma. - nie spuszczał wzroku z blondynka, który łapczywie pił lekarstwo. Gdy skończył, otworzył oczy, które nadal były zasłonięte mgłą. Draco przetarł twarz i nagle go oświeciło. - Czy chłopiec jest na coś uczulony? 
- Nie. To znaczy, nie wiem. - odpowiedziała. Po chwili zdała sobie sprawę, że nigdy nie pytała Hermiony, czy jej syn może mieć na coś uczulenie, lub mieć jakieś schorzenie.
-To może jego matka wie? - zapytał blondyn, a Ginny ponownie przeszedł dreszcz strachu.
- Mogę iść i zapytać. - odezwał się Harry. 
- Nie mamy czasu na podróżowanie, bo sądzę, że jego matki tutaj nie ma? - Harry i Ginny wymienili zdenerwowane spojrzenia. Harry chrząknął.
- Jest, ale Ginny nie chciała by tutaj przebywała. - Draco spojrzał na nich, jak na idiotów.
- Serio? I ona od tak się na to zgodziła? Nie chce być z synem, gdy jemu coś grozi? -prychnął. -Co za brak empatii... takie kobiety nie powinny wychowywać dzieci. 
- Uważaj na słowa, Malfoy. - warknął Harry, nie zdając sobie sprawy, jak groźnie to zabrzmiało.
- Co, Potter? To ktoś z twojej rodziny? Albo z twojej Weasley? - zapytał i szybko się odsunął, gdy pięść Harryego zmierzała w stronę jego twarzy.
- Panowie, spokój! - krzyknął Poole. - Panie Potter. Proszę udać się do bufetu i tam poczekać. - Harry rzucił blondynowi wzrok Bazyliszka i biegiem wyszedł z gabinetu swojej dziewczyny. - Zajmijcie się tym schorzeniem, bo panna Granger się załamie. - zwrócił się w stronę Dracona i Ginny. Ta druga potraktowała staruszka złowrogim spojrzeniem. 
- Granger? A co jej do tego, że ten chłopiec jest chory? 
- Nie ważne dlaczego! Uleczmy go! - Ginny krzyknęła, sprawiając, że Andrew spojrzał w jej stronę.
- Cociu? Gdze jest mama? – jego cichy głosik przyprawił ją o kolejne dreszcze strachu. 
- Czeka na ciebie, kochanie. Zaraz cię uleczymy. - odpowiedziała, łapiąc go za rękę. Draco spojrzał na kobietę, by po chwili zdać sobie sprawę z tego, że to nie może być syn kogoś z jej rodziny. Większość krewnych Weasley jest rudych, a ten chłopiec jest jego cholerną kopią. 
- Cześć. - postanowił się do niego odezwać. Andrew przeniósł na niego swój zamglony, senny wzrok. - Jestem uzdrowicielem i razem z twoją ciocią chcemy ci pomóc. Jak masz na imię? 
- Endźlu. - odpowiedział, po czym znowu kaszlnął. Ginny wlała do szklanki następne lekarstwo mieszając eliksir z wodą.
- Posłuchaj, Andrew. Piłeś albo jadłeś coś niedobrego? - blondynek zamknął oczy, jakby chciał sobie przypomnieć, co takiego jadł na kolację. W tej samej chwili za drzwiami dobiegł trzask, łoskot i krzyk. Ginny wyszła na korytarz, w którym stała długonoga, brązowowłosa kobieta ze zdenerwowaniem wymalowanym na twarzy. 
 -Dowiedziałam się, że jest u ciebie mój narzeczony. - za nią pojawił się Ron, pocierając swoje ramię. Trochę dalej stała Hermiona, podtrzymywana przez Harry’ego.
- Chcę do mojego syna. - warknęła, patrząc z furią na rudowłose rodzeństwo. Ginny podeszła do przyjaciółki i szepnęła.
- Nie możesz, Miona. Wiesz dlaczego. 
- Jest tutaj Draco, czy nie? - warknęła panna Greengrass i nie czekając na odpowiedź weszła do gabinetu Ginny. 
 - Poczekaj tutaj, Miona. Proszę. - rudowłosa westchnęła i wbiegła za Astorią do pomieszczenia.
- Co tam się dzieje? - zapytał pan Poole. - Co to za zachowanie, gdy dziecko jest w takim stanie? - oburzony spojrzał na Astorię, która założyła ręce na piersi.
- Bardzo przepraszam, ale niektórzy są bardzo niecierpliwi. Mógłby pan pójść do Hermiony? Niech pan jej wszystko na spokojnie wyjaśni. Może panu uda się ją uspokoić. - staruszek wyszedł na korytarz, a Ginny i Draco spojrzeli z takim samym zdziwieniem na Astorię.
- Co ty tutaj robisz? Jestem w pracy, nie widzisz? - warknął, pokazując głową na zmizerniałego blondynka. 
- Miałeś skończyć pół godziny temu. Twoi rodzice się niecierpliwią. 
- To ich czymś zajmij. Muszę pomóc temu chłopcu, więc z łaski swojej wyjdź stąd, bo obawiam się, że nie zastaniesz mnie do jutrzejszego wieczora. - Astoria zrobiła wielkie oczy i całą jej twarz pokryła czerwona plama. 
- Co to ma znaczyć? Co ja powiem Narcyzie i Lucjuszowi? 
- Prawdę. Że jestem w pracy i nie mogę przyjść. - Ginny przyglądała się tej konwersacji z dosyć wielkim zdziwieniem. Myślała, że skoro Malfoy i Greengrass już rozsyłają zaproszenia na swój ślub, to są w bardzo bliskich stosunkach. Andrew znowu zaczął kaszleć, więc Draco oderwał wzrok od swojej narzeczonej i nie odwrócił się w jej stronie, dopóki nie usłyszał trzask drzwi. 
- Będziesz miał awanturę w domu, jak sądzę. - pierwszy raz od dzisiejszego pojawienia się w świętym Mungu, Ginny się szczerze zaśmiała. 
- Nie bój się tak o mnie, Weasley. Nie daję sobie wejść na głowę. - zapadła cisza, którą przerywał równy oddech Andrew. - Oddech mu się wyrównał i twarz też zaczyna nabierać normalnych kolorów. Teraz trzeba się dowiedzieć co powoduje bóle brzucha i ten okropny kaszel. - Ginny kiwnęła głową. 
- Jak chcesz, to wracaj do domu. Jeżeli nie ma objaw żadnego urazu pozazaklęciowego, czas, żebym ja się zajęła Andrew. 
- Mogę zostać, nie mam po co dzisiaj wracać. - wstał i spojrzał na drzwi. - Co się tam stało? Czyżby twój ukochany znowu chciał kogoś pobić? - podniósł lewą brew, a na twarzy pojawił się wredny uśmieszek. 
- Nie wiem co się stało. Twoja narzeczona przysłoniła mi cały obraz. - rudowłosa odgryzła się. Nie chciała mu mówić o tym, że Hermiona próbowała się dostać do swojego syna. -Astoria jest na diecie, więc nie mów o niej takich rzeczy, bo jeszcze cię usłyszy. - Ginny wywróciła oczami i podeszła do Andrew, poprawiając mu poduszkę. - Zostaniesz z nim na chwilę? Pójdę do Harry’ego i… po prostu, zostań tu, ok?
- Nie martw się, nie mogę go zostawić samego. Zostałbym wylany na zbity pysk. 
- Naprawdę? Słyszałam, że jesteś najlepszy. - posłała mu wredny uśmiech i wyszła. 
    Andrew przyglądał się Draconowi, gdy ten patrzył przez okno na granatowe niebo. Chociaż miał tylko cztery lata, poczuł, że ten pan nie jest tylko mężczyzną, który chce mu pomóc. Czuł do niego jakąś więź.
- Plose pana. - Draco oderwał wzrok od okna, przerzucając go na chłopca. - Wujek Lon dał mi ciasto cekoladowe. - blondyn od razu zrozumiał o co chodziło Andrew.
- A smakowało, jak czekolada? 
- Tak. Ale juz wiecej go nie zjem. Nie chce, zeby znowu mnie bolał bzusek i zeby mama sie smuciła. - w jego oczach pojawiły się łzy. - Draconowi zabiło mocniej serce. Nigdy nie poczuł troski, która tak nagle się u niego pojawiła. Ten chłopiec miał w sobie coś, czego blondyn nie umiał opisać. Poczuł do niego niezwykłą sympatię, a poznał go dopiero niecałą godzinę temu. Może to dlatego, że wygląda tak samo, jak on, gdy miał pięć lat? Kim jest Andrew? Dlaczego ma takie same, szaroniebieskie oczy? I te włosy... tak samo spadają mu na czoło, gdy ich nie ułoży. 
- Już wiem, jak ci pomóc. Chodź ze mną. - Andrew podał mu powoli rękę i stanął koło niego. - Wziąć cię na ręce? - blondynek pokiwał głową.
    Zanim Dracon otworzył drzwi, do gabinetu wpadła Hermiona, która ze strachem w oczach spojrzała na swojego synka, a później, zdając sobie sprawę kto trzyma Andrew na rękach, jej ciało sparaliżował szok i jeszcze większy strach. 
- Uważaj kobieto, bo mam chore dziecko na rękach. - Draco spojrzał na brązowowłosą i stanął jak wryty. -Granger? - odchrząknął. - To znaczy, Hermiona... Co ty tutaj robisz? 
- Ja... Andrew to mój.. - brunetka nie mogła wymyślić żadnego konkretnego wytłumaczenia. Cały czas martwiła się o Andrew, któremu nie wiadomo co dolegało. Później musiała wyjść z gabinetu, nie wiadomo z jakiego powodu. Następnie Ron powiedział, że dał czterolatkowi ciasto, które Ginny odłożyła do wyrzucenia, ponieważ zawierało trujące substancje. O mało co nie zabiła rudowłosego i jeszcze ta kobieta, która mówiła cały czas o Malfoyu. A teraz oto on. Cały we własnej osobie, stoi i trzyma ich syna na rękach. Czy on już wie? Czy warto wymyślać historyjki na temat Andrew, gdy prawdopodobnie już poznał prawdę? Chłopiec od razu rozpoznał głos Hermiony i wyciągnął w jej stronę ręce. Brunetce łzy napłynęły do oczu.
- Nie tłumacz się. – Spojrzał na nią uważnie i dodał. - Wiem co mu dolega. 
-To wspaniale! – odezwała się Ginny, która cały czas stałą za brunetką.
- Ja chce do mamy. – powiedział Andrew, widząc, że Hermiona nie chce go przytulić.
- Zaraz wrócisz do domu, tylko  ciocia Ginny da ci lekarstwa. Dobrze? - brunetka odezwała się ochrypłym głosem.
- Jus piłem lekalstwa.. – chłopiec nadymał policzki, czym sprawił, że Draco się delikatnie uśmiechnął.
- Dzielny z niego chłopak. – powiedział, spoglądając na Hermionę. – Dobrze będzie, jak Weasley da mu eliksir wzmacniający. To powinno na dzisiaj wystarczyć. Nie musi zostawać w szpitalu, chyba, że chcecie. – Ginny kiwnęła głową na znak, że rozumie. Draco postawił blondynka na ziemi, który od razu podbiegł do swojej mamy. Blondyn uważnie zaczął się przyglądać chłopcu. Jego zachowanie mówiło samo za siebie. Hermiona musiała być kimś bliskim chłopcu. – Mogę zadać wam pytanie? – Harry i Ron stali trochę dalej i przyglądali się tej scenie z niepokojem. Właściwie, to ten pierwszy czuł nadchodzącą burzę.
- Zależy o co chcesz zapytać. – odpowiedziała mu Hermiona, starając się zachowywać naturalnie.
- Gdzie jest matka tego chłopca? Weasley powiedziała, że na niego czeka. – brunetka przytuliła mocniej blondynka i spojrzała Draconowi hardo w oczy.
- Ja jestem jego matką. – Dracona dosłownie sparaliżowało.
- Nie możliwe… - wymamrotał. – On ma jakieś cztery lata. Musiałaś mieć osiemnaście, gdy go urodziłaś.
- Możliwe, że tak. Jednak to nie twoja sprawa.
- On wygląda... jest taki sam, jak.. – podszedł do Andrew i przyjrzał się jeszcze raz jego twarzy.  – Jakim cudem? – zapytał, tym razem patrząc na Hermionę. – Nie wierzę. Ja nie mogę… nie z tobą. – blondyn starał się mówić cicho, jednak wszyscy go słyszeli. Te słowa ugodziły Hermionę w serce tak mocno, że aż nie mogła uwierzyć, iż nadal będzie tak mocno przyjmować krytykę Malfoya.
- W ogóle się nie zmieniłeś. Jesteś tak samo arogancki, egoistyczny i chamski, jak cztery lata temu. – jej głos drżał, lecz postanowiła go zaatakować.
- Za to mnie przecież kochałaś. – wytknął jej i nadal oszołomiony, ominął wszystkich udając się do wyjścia.
- Co ja zrobiłam… – Hermiona ukryła twarz w dłoniach. 
 -Nie dałaś rady go okłamać. Nic złego nie zrobiłaś. – Ginny podeszła do niej i objęła ją ramieniem.
- Wiedziałam, że zrobię coś nie tak. – brunetka westchnęła. – Jestem taka słaba. Przecież musiał zauważyć, że są niemal identyczni. – samotna łza spłynęła po jej policzku. – On trzymał Andrew na rękach i na pewno to poczuł.  Na pewno poczuł, że to nie jest obce dziecko… że to jest jego dziecko. Nie dałabym rady wmówić mu, że to nie jest mój synek. –nie wytrzymała i dała upust emocjom. Ogarnęła ją fala bezsilności, strachu i żalu. Po jej policzkach spadały łzy, jedna za drugą. Tak, jakby każda goniła poprzednią.  


Pojawiam się z kolejnym rozdziałem, który miał zostać dodany w tamtym tygodniu, ale oczywiście musiałam nie dotrzymać terminu... PRZEPRASZAM! Dodaję "późnym wieczorem", czyli po 24:00, następnego dnia... co ze mnie za złe babsko...
Dziękuję za komentarze pod poprzednimi rozdziałami! Mam nadzieję, że nadal będziecie tutaj zaglądać! Uwielbiam długie i szczere komentarze, które dodają kopa wenie ;D 
Mam do Was pytanie. Znacie może jakieś bardzo fajne historie Drarry? Chcę przeczytać jakąś dobrą historię o Draco i Harrym, tak z ciekawości ;)